Rok 2020 siłą rzeczy musiał być muzycznie udany, ponieważ nowy album wydało "nasze" Bon Jovi. 2020...Subiektywna lista 20 ulubionych (szkoda mi czasu, żeby pisać o słabych) minionego roku... Umownie kazdy krążek z miejsc 2-8 mógłby się znaleźć na podium. Zdecydowała jednak sympatia oraz/albo częstość odtworzeń całego albumu.
1. City Burials (Katatonia)
Album bez słabych punktów. Melancholijny, skondensowany i intensywny, progresywny. Rosnący z każdą minutą. Świetna produkcja, świetne piosenki.
https://youtu.be/nQaN2elJ-dQ
2. Si Vis Pacem Para Bellum (Seether)
Struktura, brzmienie, piosenki... Trzy najbardziej wybijające się składowe nowego albumu Seether. Shaun Morgan po raz kolejny stawia na eteryczne, nasycone, gitarowe łojenie poprzeplatane semi-akustycznymi balladami okraszone (co typowe dla Seether) potężnym ładunkiem emocjonalnym. Świetnie wypadają przede wszystkim wolniejsze kawałki (Liar, Failure, Buried in the Sand), którym najbliżej do dokonań Alice in Chains i Nirvany. Seether zgodnie z tytułem nie składa broni. Jest przyzwoicie, choć do poziomu 3 pierwszych albumów już pewnie nigdy nie doskoczą (bo i po co?).
3. 2020 (Bon Jovi)
Dawno tak dobrze nie słuchało mi się nowego Bon Jovi. Nic więcej nie trzeba dodawać. Cztery gwiazdki w Teraz Rock niech będą najlepszą recenzją.
-------------------
. We Are Chaos (Marilyn Manson)
Album na miejsce w trójce. Manson słabych albumów nie nagrywa. Piękny przykład jak fajnie można się muzycznie starzeć. Wystarczy posłuchać takich petard jak "Keep my head together", "InFinite darkness", "Solve coagula", "Broken Needle".
. Quadra (Sepultura)
Największe (obok solidnego Bon Jovi) zaskoczenie roku. Można by rzec - dopóki się nie poddałeś masz szansę wygrać.
. Titans of Creation (Testament)
Równo, ciężko, momentami brutalnie i intensywnie.
W zasadzie od totalnej klapy jaką był wydany w 1992 "The Ritual" Testament słabych krążków nie nagrywa. Zresztą, znamienne, że gdy inni wielcy thrashowcy zdecydowanie złagodzili brzmienie w latach 90 to chłopaki z Testament być może na przekór postanowili je zagęścić i zbrutalizować sięgając dodatkowo po wpływy deathowe.
. Ordinary Man (Ozzy Osbourne)
"Alright now"... fenomen Ozzyego tkwi po prostu w tym, że...jest Ozzym. Wystarczy kilka sekund "Straight to Hell" by miłośnicy klasycznego Black Sabbath poczuli się jak w domu. Tłusty bas, mętny, rwany riff i przede wszystkim Ozzy. Jest dobrze. Dalej jeszcze lepiej. Chwytliwy "All My Life" z fajnie zapętlonym riffem zdecydowanie należy do najmocniejszych punktów nowego materiału. Jest też stonerowy "Goodbye", który brzmi jak zagubiony utwór Alice in Chains. W tytułowym konfesyjnym "Ordinary Man" na klawiszach zagrał Elton John, a w rozpędzonym "It's a Raid" gościnne wystąpił niejaki Post Malone. Równy, witalny, gitarowy album. Oby nie ostatni od Księcia Ciemności.
. Obsidian (Paradise Lost)
Brytyjczycy z Raju Utraconego nadal w wysokiej formie. "Obsidian" to niesamowicie dopracowany muzycznie walec pełen nisko pełzających,wgniatających riffów i przestrzennych solówek. Silnym punktem niezmiennie pozostaje Nick Holmes, który raz śpiewa czysto raz growluje. Mocny kandydat na podium.
https://youtu.be/DZelvBPkXww
. Gigaton (Pearl Jam)
Pearl Jam nadal robi swoje. Szkoda, że tym razem zabrakło iskry bożej.
. PWR UP! (AC/DC)
Po nudnym "Rock or bust" postawiłem na AC/DC krzyżyk, a tymczasem wzięli mnie z zaskoczenia świetnym PWR UP! Dawka solidnego gitarowego kopa.
11. Ohms (Deftones)
Deftones wraca na sprawdzone tory. Trochę szkoda, ponieważ po eksperymentalnym "Gore" co niektórzy mogli mieć ochotę na więcej. Z drugiej strony, jeśli nadal będą nagrywać takie kawałki jak "Error", czy "Spell of Mathematics" to niech tkwią w sprawdzonej formule jak najdłużej.
12. The Kingdom (Bush)
Kleista, lepka substancja. Tak w trzech słowach można by określić najnowsze dzieło Brytyjczyków z Bush. Niemal każdy utwór atakuje ciężkimi, śliskimi riffami. Nie jest to jakieś wybitne techniczne granie. Strunowy bazują bardziej na fakturach brzmieniowych, nigdzie się nie spiesząc. Uwagę zwracają przestrzenne delaye i potężne brzmienie przyklejonej do gitar perkusji. Gavin Rossdale nadal formie
13. Songs of Sorrow (Mark Lanegan)
Żałuję, że Screaming Trees już nie nagrywa. Na szczęście nadal jest Mark Lanegan.
14. Letter to You (Bruce Springsteen)
Gdybym był specjalistą od Bossa pewnie pisałbym z zachwytu. Czapki z głów, że po 70 nagrywa tak świetne krążki!
15. Ballistic, Sadistic (Annihilator)
Szybkie ultratechniczne granie w starym thrashowym stylu. Momentami zbyt blisko wczesnego Megadeth, ale... czy to w gruncie rzeczy zarzut?
16. Solitude of Madness (Vader)
Polski akcent. Na plus selektywne, potężne gitary. Na minus - czuć już pewne zmęczenie formułą. Jest jednak nieco lżej i bardziej piosenkowo w stosunku do tego jak bywało w przeszłości.
17. Empire of the Blind (Heathen)
Empire of the Blind to dopiero... czwarta (!) studyjna płyta Heathen. Z jednej strony niby nic dziwnego zważywszy na fakt, że w latach 1993-2001 grupa zawiesiła działalność, z drugiej - początek Heathen datuje się na...1984r.
Nowy album wolty stylistycznej nie przynosi. Klasyczny thrash metal w nowoczesnej otoczce, któremu najbliżej stylistycznie do dokonań Anthrax z Johnem Bushem na wokalu.
18. Perdida (Stone Temple Pilots)
Substytut STP mimo braku najważniejszego składnika nagrywa nadal... Wystarczyło znaleźć wokalistę o zbliżonej barwie i podobnej manierze wokalnej. Usypiający to krążek. Najlepsze Panowie dali na początek, a im dalej w las tym gorzej...
19. Whoosh! (Deep Purple)
Poprawny to album. Gitarowy, zagrany na luzie. Nie tak mocny jak dwa poprzednie, ale wstydu Purpurze nie przynosi. Sęk w tym, że dziś niewiele z niego już pamiętam.
20. Sel de Pierre (Vous Autres)
Chyba najbardziej frapujący krążek jaki w AD 2020 trafił na moją playlistę... Niestety nisko, ponieważ nie zdążyłem się w niego porządnie wgryźć.
. Royal Tea (Joe Bonamassa)
"Beyond The Silence" i wszystko jasne. Może z tęsknoty za takim Ryśkowym graniem...