Czyli wynika na to, że moja diagnoza z 3. kwietnia 2013 była słuszna:
Odrzucając problem z alkoholem i innymi używkami oraz problemy rodzinne, pozostaje jedna opcja - konflikt wewnątrz zespołu. Na początek fakty - chłopaki spotkali się po 2 tygodniach przerwy, wpadają na próbę, a Jon przedstawia tą samą set-listę co przed przerwą... w niej Water, What About Now, Amen, Because We Can, czyli utwory bez prawdziwego Sambory, bez jego solówek, dobrych riffów, za to z dominującą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej gitarą Bobbyego (What About Now, Water). Zwróćcie uwagę, że nowe kawałki z prawdziwym Samborą są w przedziwny sposób pomijane w set-listach (I'm With You, Army Of One, Thick As Thieves, Beautiful World). Wszystko co najlepsze nagrał Sambora na nową płytę, nie ma prawa bytu na koncertach, czy to nie ma prawa wyprowadzić z równowagi?
Pośrednich powodów może być wiele i nie trzeba być super detektywem, by je wyłapać.
Dzielenie sceny z kimś takim jak Bobby i wysłuchiwanie jego dokonań. Do tego mało rockowy materiał z nowej płyty i przede wszystkim single ją promujące. W tych kwestiach się z nim zgadzam. Sambora był zawsze opoką instrumentalną tego zespołu, jeżeli ktoś pierwszy miał walnąć pięścią w stół jeżeli chodzi o jakość nagrań, to tylko on. Myślę, że zobaczymy go na scenie dopiero, przy promocji następnego albumu.
Inna sprawa, to styl w jakim to zrobił...