O sytuacji powiedziała mi przyjaciółka, nie uwierzyłam, weszłam na ich stronę i prawie się popłakałam. Strasznie długo tu nie zaglądałam, ale musiałam tu przyjść - po wsparcie.
Przebrnęłam tylko przez 6 stron dyskusji, nie mam psychicznej siły czytać więcej. Jestem trochę przerażona. Jedni z was mówią, że to koniec zespołu, inni że wcale nie musi tak być... A ja się przede wszystkim boję. Jak to już ktoś tu napisał, boję się o Richiego. Możemy sobie bawić się w gromadkę Sherlocków, ale prawdy o "personal issues" dalej nie znamy. Dalej to może być cokolwiek. A skoro - jak twierdzicie - mamagment ma tendencję do umniejszania... Po prostu się o niego cholernie martwię.
Gdyby to był (odpukać) koniec Bon Jovi, chyba bym tego nie przeżyła. Może i nie jestem z zespołem "od początku", bo fizycznie nie mam jak, ale byłoby to dla mnie równie bolesne, jak dla was. Pomyślcie, że ledwo zaczęliście słuchać zespołu, ledwo go pokochaliście, ledwo stał się waszym ulubionym, a tu - koniec...
Richie to mój ulubiony członek Bon Jovi pod chyba każdym względem. Uwielbiam to, jak on gra. Nie mam pojęcia, jak grają czy zachowują się owi Bobby i Phil X, ale czuję całą sobą, że Richiemu nie dorównują do pięt, a w moim skrajnie subiektywnym odczuciu na pewno nigdy nie będą. Mimo to do Gdańska i tak pojadę, na koncert i tak pójdę, bawić się będę starała. Dla reszty zespołu. Możecie mówić o apodyktyczności Jona (której istnienia mój idealizujący wszystko umysł nie chce przyjąć do wiadomości), ale po pierwsze primo - jestem pewna, że on sam również głęboko to przeżywa, po drugie primo - reszta zespołu jest konsekwentnie pomijana. Tak, wiem że powtarzane jest to po raz milionowy i pewnie część z was ma mdłości po przeczytaniu tego, ale ja zdania nie zmienię. Kasa, udziały, przywileje w zespole - jak już ktoś podsumował: po 30 latach? Konflikt - nawet jeżeli tak, to czy od razu musi znaczyć koniec? Oni już zbyt wiele ze sobą przeszli, żeby tak po prostu się poddawać. Nie wiem, jak bardzo to naiwne, ale dalej wierzę w to, że chyba tylko śmierć (odpukać jeszcze raz) mogłaby ten zespół rozwalić - jak Zeppelinów. I tu powracamy do punktu wyjścia - mojego strachu o Richiego...
Wyszło mi trochę długawo i nudnawo, ale musiałam się rozpisać, żeby to z siebie wylać (a to i tak nie wszystko). Szczerze podziwiam kogokolwiek, kto nie poddał się po pierwszym akapicie.
EDIT: Ponadto zgadzam się z każdą opinią typu "trzeba Richiemu pokazać, że tęsknimy i jesteśmy z nim" oraz "albo dać mu kopa w gitarę" (pozwoliłam sobie rzucić okiem na poprzedni komentarz

). Jak również za banerem, jeśli pomysł takiej inicjatywy się pojawił; a jeżeli już został wbity w ziemię - przepraszam za niedoinformowanie, ale tak to jest po nieprzeczytaniu 10 stron dyskusji.